1848 - "Szalony rok" mówili współczesni o roku 1848. Już w początkach lutego Europę ogarnęła Wiosna Ludów; 24 lutego wybucha rewolucja w Paryżu; tego samego dnia w Londynie ogłoszono "Manifest Komunistyczny"; 29 marca we Włoszech powstaje formacja wojskowa zwana "Legionem Mickiewicza"; 29 kwietnia masy plebejskie uderzają na Kwirynał; 3 maja Jakub Krotowski-Krauthofer proklamuje w Mosinie i Kórniku pięciodniową (upadek 8 maja) Rzeczypospolitą Polską; lud rzymski (nazajutrz po zamordowaniu 15 listopada papieskiego ministra Rossiego) gwałtownym atakiem na Kwirynał zmusza papieża Piusa IX do opuszczenia (24XI) Rzymu; w grudniu Karol Ludwik Napoleon Bonaparte zostaje prezydentem Francji (jak twierdzi Melania Calvat, m.in. przed Napoleonem ostrzegała Matka Boża w Orędziu z La Salette, w trzy miesiące po wyborze (czerwiec 1846)Piusa IX , słowami: "Niech /papież/ nie ufa Napoleonowi; jego serce jest podwójne, a kiedy zechce być razem papieżem i cesarzem, szybko Bóg odwróci się od niego. On jest jak ten orzeł, który chcąc ciągle wzbijać się w górę, spadnie pod mieczem, którego sam chciał użyć, by zmusić ludy do uznania jego wielkości") - to tylko kilka wydarzeń "szalonego roku" 1848.
Były też inne. W "rozebranej Polsce" urodził się 17 października 1848 (w Ostrołęce) autor "Wspomnień niebieskiego mundurka", Wiktor Teofil Gomulicki; jako jeden z nielicznych twórców tamtego czasu głosił wielkość twórczości Norwida ("Był czas, że zaledwie kilku ludzi w całej Polsce Norwida znało i szanowało. Stwierdzam, nie bez pewnej dumy, żem do nich należał - a było to jeszcze przed Miriamem i jego 'Chimerą'").
Jego syn ( 17 października 1909 - 8 lipca 2006), Juliusz Wiktor Gomulicki większość swojego zdolnego, twórczego i bardzo pracowitego życia poświęcił Norwidowi.
A Norwid? - prawie cały rok 1848 (tylko w lipcu potajemnie wyjeżdża do Księstwa Poznańskiego) przeżywa we Włoszech, głównie w Rzymie. Z Edwardem Łubieńskim organizuje w swoim atelier wieczory dyskusyjno - artystyczne /"Ja z Edwardem po Tobie wziąłem soboty: zestetyczniały one w murach mojego atelier: artyści rysują, a izba wyższa prawi i rozprawia, herbatę robi. Edward w hełmie. Jest w tym coś artyzmu, polityki, rycerstwa i świętości" - pisał w początkach lutego do Stanisława Egberta Koźmiana/. (Poetycki zapis przebiegu i treści tych dyskusji możemy poznać ze znakomitego, jednego z ważniejszych utworów literatury polskiej, ciągle niedocenianego Promethidiona.) Uczestniczy też aktywnie w życiu rzymskiej Polonii i mimo, "że słodkich rzeczy zaprawdę przepomniał w gnuśną nie wpada inercję". W nocy z 29 na 30 kwietnia biegnie z Zygmuntem Krasińskim pod Kwirynał bronić zagrożonego Papieża. Początek maja przynosi znamienne wydarzenie w życiu Norwida: "w tych dniach się przedstawiłem Papieżowi. Jest to wielki XIX-o wieku człowiek. Umie cierpieć " - czytamy w ocalałym skrawku listu do jenerała Jana Skrzyneckiego. Po tej audiencji Pius IX udzielił Poecie odpustu zupełnego w chwili śmierci, z prawem przekazania takiego odpustu pięćdziesięciu przez siebie wybranym osobom. Pod łacińskim tekstem widniała własnoręczna notatka Papieża: Die 7. Maii 1848
Pro gratia
Pius PP IX
zaś po lewej stronie u samego dołu znajdowało się opatrzone pieczęcią zaświadczenie:
Ego infrascriptus testificor hanc singraphim propia manu D.N.Pii PP IX exaratam fuisse.
Romae, die 8 Maii 1848. Magister Łubieński.
Oficer szwoleżerów, prałat papieski, sufragan kujawski bp Tadeusz Łubieński 11 stycznia 1857 roku w archikatedrze św. Jana w Warszawie nałożył arcybiskupi paliusz nominatowi Antoniemu Melchiorowi Fijałkowskiemu , w roku 1848 papieskiemu administratorowi archidiecezji warszawskiej.
To Jego nazwisko widnieje na "desce" odnalezionej w 2007 roku Na Zjawieniu w Radzyminie.
A w roku 1848 Radzymin był własnością rodziny Krusensternów (m.in. podarowali plac wraz z dość dużym ogrodem pod wystawiony przez "ministeryum oświaty 'gmach' Instytutu nauczycieli elementarnych"), zaś proboszczem (1845-1866) parafii jest późniejszy (1883-1890) biskup sejneński, ksiądz Józef Hollak (ks. Hollak jest w tym czasie również nauczycielem pedagogiki i religii w Instytucie w Radzyminie, a później także nauczycielem religii w istniejącym do dziś Instytucie Głuchoniemych w Warszawie).
Wśród mieszkańców Radzymina jest rodzina Żmijewskich. Urodzona ponad siedemdziesiąt lat później Pani Sabina (mieszka od lat w innej miejscowości) opowiada o przekazywanej z pokolenia na pokolenie historii jaka przydarzyła się prapradziadowi. "Mój ojciec - Aleksander Żmijewski - opowiadał, że jego pradziad orząc wołami pole, wyorał żelazny święty obraz, przed którym woły uklękły".
|
|
(Tak wygląda teraz wyorany obraz, niestety mało widoczny, wiszący z boku i nawet część odwiedzających Zjawienie 6 sierpnia pątników nie wie, że Legenda dotyczy właśnie TEGO obrazu) |
Więc Ty pod krzyża stojąca boleścią, Między klątwami rzeszy krwią plugawej,
Z ofiarą w sercu wszechmocnie niewieścią,
Najogromniejszej Połowico sprawy:
Podejmująca wzrokiem czoło Syna,
Gdy się ku gąbce zatrutej nagina
Lub, przełamawszy moc nieprzyjaciela,
Spowiada w górę testament ustami,
Matko, a widzę, że Odkupiciela,
Módl się za nami...
|
Pójdźcie do mnie, moje dzieci,
Przyszedł czas, ach! przyszedł czas.... zdaje się prosić Gwiazda Śliczna Wspaniała patrzących na wyorany około dwa wieki temu obraz...
...a my wołamy za Norwidem:
A niech się wola Syna Twego stanie
Na ziemi-naszej, tak, jako jest w Niebie.
I niechaj wielkie będzie zmiłowanie
Od góry-jasnej ku biegunom-nocy:
Bo zapatrujem się na krzyżowanie
I Eloj-lamma!... - wołamy - pomocy!...
Na "ziemi-naszej" radzymińskiej Maryja już kilkaset lat na to wołanie czeka, a kiedy tylko usłyszy, spieszy z pomocą. Tak jak pospieszyła na wołanie młodziutkiego księdza Ignacego Skorupki. (Kiedy się dwa wojska potykają, potykają się proporcje-materialne, dlatego iż proporcje-duchowe ku sobie grawitują, i że większa proporcja Ducha mniejszą ciągnie... Z tego to jeszcze pochodzi, że wódz bitny nie jest jeszcze prawdziwie naczelnym wodzem sprawy. - napisał Norwid w dotrwałym we fragmencie Zmartwychwstaniu historycznym).
W zakończeniu cytowanej już książeczki doktor Stanisław Łagowski pisze: "By obraz przeszłego i obecnego stanu Radzymina był, o ile można, zupełny, wspomnimy na ostatku w kilku słowach i o warunkach higienicznych miasta." Warunki te "... bardzo wiele pozostawiają do życzenia." ... i kończy "Pomimo to epidemie cholery albo omijały miasto, albo przebiegały w postaci wielce łagodnej. I inne choroby zakaźne zdarzają się w Radzyminie dość rzadko.
Ale za najpoważniejszy dowód zdrowotności Radzymina poczytywać można fakt, że spotykamy tu zarówno pośród ludności chrześcijańskiej, jakoteż i pośród ludności żydowskiej, stosunkowo bardzo znaczną liczbę osób długowiecznych, to jest, osób, sięgających 80, 90, a nawet i wyżej, niż 90 lat, życia." Tak było na przełomie wieków XIX i XX.
A ile lat żył "mieszczanin Żmijewski", który gdzieś na przełomie wieków XVIII i XIX wyorał, z trudnej radzymińskiej ziemi, obraz Matki Bożej z synem Janem, pod krzyżem Syna - nie wiemy.
Legenda (z łaciny: legere - zbierać, wybierać, czytać - to co powinno się czytać) opowiada:
Obudził go dzwon na poranny Anioł Pański. Przez drzwi usłyszał krzątającą się już przy kuchni żonę. W głowie kłębiły się strzępy wieczornej rozmowy i obrazy z odbytej podróży. Z trwogą spojrzał w stronę kolebki. Widok śpiącego, uśmiechającego się do aniołków synka uspokoił go trochę. Wyszedł z alkowy. W kościach czuł jeszcze trudy kilkunastodniowej "wyprawy" z furażem aż do Lublina. Komisarze zaborców, ale i mandatariusze dziedzica nie dają im wytchnąć. To coś jakby kara za gremialny udział w insurekcji, kara za nadzieję na zmartwychwstanie Ojczyzny i poprawę losu. Pamiętał. To była Wielka Sobota, kiedy pierwsi wygłodniali, obdarci ochotnicy dotarli na punkt zborny w Radzyminie. Dorastał wtedy szybko. Pod nieobecność ojca musiał przejąć obowiązki w obejściu i na polu. I tak już zostało. Po sześciu miesiącach walk z ogromną wiarą w zwycięstwo, przyszedł ten październikowy dzień, kiedy to ojciec, Panie świeć nad jego duszą, poległ pod Kobyłką. Potem było już tylko gorzej. Straszne wieści dochodziły z Pragi; zdawało się, że jesienny wiatr jęczy jak mordowani ludzie. W końcu odgrodzili ich od Warszawy granicą.
Głos żony wyrwał go z tych tragicznych wspomnień. Zjadł miskę lemieszki i zaczął sposobić się do wyjścia; zostańcie z Bogiem. Niech Bóg prowadzi, odpowiedziała żona wsuwając mu do kieszeni zawiniętą skibkę chleba. Wziął płużycę, poprawił sprzężajno, odwiązał woły i wyruszyli. Droga składała się z błota odgradzającego mniejsze i większe kałuże, i chociaż w każdej odbijało się błękitne dziś niebo, do serca wkradł się smutek. Podciągnął zgrzebne, płócienne spodnie i rozejrzał się, ale tak jakoś, jakby pierwszy raz. Takiej nędzy nie widział nigdzie po drodze. Jak długo jeszcze tej biedy i jakim cudem właściwie to wszystko wytrzymują. W tej chwili uświadomił sobie, że człapią drogą, którą starzy mieszkańcy nazywają "na zjawienie" i że jest już prawie na miejscu. Pozwolił wołom chwilę poskubać trawy zarastającej skraj pola i wzięli się do orki. Słońce stało już prawie na południe, kiedy żołądek zaczął przypominać o tkwiącym w kieszeni kawałku chleba. Jeszcze jeden nawrót i odpoczną. Byli prawie w środku pola kiedy woły szarpnęły mocniej i stanęły podnosząc łby. W ziemi złocił się jakiś przedmiot. Skarb!, przeleciało mu przez głowę. Woły stały jak wmurowane. Podszedł i wyciągnął z rozoranej gleby... obraz. Metalowy, święty obraz. Przyklęknął, przeżegnał się i wpatrywał w postaci. Pan Jezus na krzyżu, a pod krzyżem święty Jan i Matka Boża. Maryja trzymała ręce jakby chciała go objąć. Rozpłakał się. Brzegiem koszuli wycierał resztki ziemi. Nie wiedział co robić. Woły stały nadal spokojnie. Rozprzęgł je, z przejęciem podniósł obraz i ruszył do miasteczka. Szedł dostojnie niosąc święty obraz, skarb, a umorusane woły postępowały za nim jakby czując, że wydarzyło się coś bardzo ważnego. W miasteczku przyłączyło do nich kilku gapiów i tak posuwała się ta dziwna procesja w stronę kościoła. Księdza zastali kończącego obiad. Po chwili wyszedł przed plebanię pytając o co taki rejwach robią. Mówili jeden przez drugiego; najgłośniej ci co dołączyli ostatni. Proboszcz zaskoczony i trochę zakłopotany kazał zostawić obraz na plebani, obiecując rozeznać sytuację.
Całe popołudnie i wieczór miasteczko ożywiała informacja o wyoraniu obrazu przez młodego Żmijewskiego. Ludzie przypominali sobie różne opowieści o Zjawieniu. Ktoś pamiętał jak to żołdacy przywlekli zarazę, a z nich nikt nie umarł, bo odprawiali modły i pili wodę ze studni. Tak, przecież tam, na Zjawieniu, była studnia. Co się z nią stało? Był nawet pomysł natychmiastowego poszukiwania, ale zbliżał się wieczór i ostatecznie zwyciężył lęk przed stadami wygłodniałych wilków. Podekscytowani, postanowili jednak poczekać co jutro powie ksiądz.
Noc minęła spokojnie i niestety szybko. Wstał wcześniej, żeby dokończyć przerwaną wczoraj robotę, bo zaraz po świętach trzeba sadzić kartofle, a Wielkanoc już za pasem. Dochodził na miejsce kiedy pierwsze promienie słońca igrały na źdźbłach przydrożnej trawy. Nagle stanął jak wryty. W miejscu skąd go wczoraj zabrał, lśnił obraz. Zdjął czapkę, przeżegnał się i mamrocząc "zdrowaśki" zbliżał się wolno. Tak, to ten sam, który wczoraj zostawili na plebani. Schylił się aby go podnieść, a tu kolejne zaskoczenie. Obrazu nie można ruszyć z miejsca. Przecież nie jest taki ciężki. Wie, bo niósł go, będzie ze 25 staj. Rzucił się na kolana i zaczął rękami wygarniać ziemię spod obrazu. Nic. Obraz ani drgnie. Zapomniał o wołach, o robocie, o wszystkim. Zerwał się i pobiegł na plebanię. Do drzwi tarabanił bez pardonu. Ksiądz otwierał z gotową reprymendą, ale na widok Żmijewskiego nie powiedział ani słowa.
-
Gdzie obraz? Co ksiądz zrobił z obrazem, że znowu leży na polu?- krzyczał odgarniając zabłoconą ręką włosy ze spoconego czoła.
Proboszcz próbował go uspokoić i przekonać, że obraz leży tam, gdzie go wczoraj zostawili. Jakież było jednak zdumienie, kiedy okazało się, że po obrazie nie było nawet najmniejszego śladu. Ksiądz postanowił niezwłocznie udać się ze Żmijewskim. Wieść, że obraz wrócił na pole rozeszła się już po miasteczku, więc ludzie zostawiając codzienne zajęcia szli z nimi. Nawet mały Dawidek, szóste dziecko miejscowego sklepikarza, próbował wyrwać się ojcu i biec zobaczyć dziwa.
A dziwowali się wszyscy, którzy po dotarciu na miejsce zobaczyli woły klęczące przed obrazem. Tak coś ze świętego Franciszka, a może nawet coś ze żłóbka. Przecież wróciła im pamięć, że tutaj kiedyś zjawiła się Maryja i obiecała, że nie zostawi ich samych w żadnym cierpieniu, jeżeli przyzywać będą opieki. Kobiety zaintonowały z Gorzkich Żali "Ach, ja Matka boleściwa pod krzyżem stoję smutliwa", podczas gdy mężczyźni próbowali jeszcze podnieść obraz. Nie udało się nawet kowalowi, największemu siłaczowi w miasteczku. Pomału zaczęła w nich dojrzewać myśl, że Maryja chce być czczona w tym miejscu, które już dawno sobie wybrała. Wśród nabożnych śpiewów uradzili stawiać kapliczkę, od zaraz. Jakieś czterdzieści prętów dalej, po opuszczonej i zarośniętej studni, rozpoznali miejsce dawnej kapliczki. Część osób została modlić się przy obrazie, inni poszli po niezbędne narzędzia, a ksiądz po kropidło i wodę święconą.
Wieść o wyoranym obrazie, przed którym nawet woły uklękły, rozchodziła się szybko. Z całej okolicy przybywali ciągle nowi ludzie. Niektórzy mówili, że skoro Maryja w taki sposób przypomniała o sobie, to znaczy idą jeszcze cięższe czasy. Trzeba zaufać Bogu i nie tracić Nadziei. Cóż to były za rekolekcje. Modlili się i pracowali w skupieniu dnie i noce. W sobotę wieczorem kapliczka była gotowa i chociaż ubożuchna, jak wszystko dookoła, Maryja zaakceptowała ich trud i starania. Bez żadnego wysiłku podnieśli obraz i procesyjnie wnieśli na nowe-stare miejsce. W niedzielę rano ksiądz proboszcz odprawił Mszę świętą, po której nikt specjalnie nie kwapił się do domu. Przyniesione naczynia napełniali krystaliczną wodą ze studni, nowo przybyłym opowiadali o tym co działo się przez ostatnie dni i próbowali to wszystko jakoś zrozumieć. Nawet zwykle niesforne dzieci trzymały się blisko dorosłych i też chciały wszystko wiedzieć.
My nic nie wiemy, my przez całe życie
Chcemy coś wiedzieć, ale nic nie wiemy.
Rośniem zaprawdę - cóż, gdy i powicie
Rośnie - a nigdy go nie prześcigniemy.
Świat - to powicie, my zaś - wieczne dzieci:
Bawim się cieniem i przed cieniem drżemy;
Trwoga ta skrzydłem błyskawicy wzleci,
I znów nam dobrze, i znów nic nie wiemy.
Krzyż tylko jeden, wyciągnąwszy dłonie,
Starców po dawnej znajomości wita,
Młódź błogosławi - a rozdarte skronie
Z chmur wychylając - w oczach dzieci czyta;
Czy im te wstęgi, co tak bujnie płyną,
Zdadzą się na co, i czy nie zaginą?
O, nie zaginą ! Bo dopóki skrycie,
Cicho, a dzielnie, myślą, nie zaś krzykiem,
Boleść zakwita - i ciernistym smykiem
Gra nam po sercach, póty nasze życie !
(Chwila myśli-Cyprian Norwid)
Krzyż! Postawią przy kapliczce krzyż, taki duży żeby z daleka było widać. I postawili!
Jest początek Wielkiego Postu.
Zima(?) nader łagodna i łaskawa. Szukając początku Legendy, jedziemy "Na Zjawienie" popatrzeć na krzyż, pod którym, przy którym, z którego dziesiątki tysięcy ludzi przez lata całe czerpało moc i Nadzieję.
-
Gdzież podział się krzyż ? pyta synek w wierszu Norwida, a ojciec odpowiada:
- Stał się nam: bramą.
Czy
zapomniany krzyż będzie nam bramą ?
Stoimy przy zaniedbanym (konserwacja!) krzyżu zaopatrzeni w książeczki wydane (niestety kiepściutko) przez Towarzystwo Przyjaciół Radzymina. W jednej z nich przeczytaliśmy: na stronie 51 -"Z inicjatywy powstałego w 1988 roku Towarzystwa Przyjaciół Radzymina przywrócono Miastu wszystkie historyczne nazwy ulic,..." , a na stronie 46 "...a i ulica w mieście, która do tego miejsca prowadzi, nazywa się także ulicą 'Zjawienia'". Za plecami ulica, "która do tego miejsca prowadzi nazywa się"... Walerego Wróblewskiego.
Oto "kartki z kalendarza".
W Paryżu, w sali Czytelni Polskiej (Wątpię bardzo, azali publicznie oddał wam kto - Szanowni Panowie i Koledzy! - sprawiedliwość i podziękę za zebranie nieco żywiołów publicznych pod ochroną Czytelni Polskiej skupiających się -), 29 listopada 1874 roku, nasz Przyjaciel Norwid wygłosił okolicznościowe przemówienie w czterdziestą czwartą rocznicę powstania. Wystąpienie Norwida było ostro krytykowane przez działaczy polskiej lewicy; m.in.. generał Walery Wróblewski, w obecności Karola Marksa (!), 23 stycznia 1875 roku, w Londynie, zarzuca poecie "brak polskiego uczucia [!]" i potępia "jego stosunki ultramontańskie [?]" (za "Gazeta Narodowa" 1875, nr 33).
Stoimy z Norwidem na ulicy Walerego Wróblewskiego!!! Oj! nie ma Radzymin szczęścia do gospodarza. "Gdzież nareszcie właściwszy z gmachów / Zamieszkacie? nienasyceni! / Ziemi czeluść nie ma dwóch dachów" / Nędzarz czy król? nie ujdą cieni- - / O! człowiecze, dzień po dniu idzie / I księżyc się z księżycem zmienia, / Gdy ty w grobowej piramidzie / Marmur czerpiesz na twe przedsienia." - z Horacjusza.
Często z rozpaczą słucham, jak obecność taje,
Kroplami chwil upada w odmęt
zapomnienia,
A człowiek Bóg wie komu życie
zaprzedaje,
Jak Samson do młyńskiego przykuty
kamienia.
I nie szczędzi oddechów, chociaż to
są tętna
Policzone na palcach, czyhającej
śmierci,
I cała droga życia tak mu obojętna,
Jak robakowi serce, które z wolna
wierci.
(Dobrzy ludzie-Cyprian Norwid)
MARYJO;
Od rana Prawdy stawszy się kołyską,
Gdy, męką Syna nad śmierć wyniesiona,
Wężowi głowę tu potarłaś śliską,
Współ-wszechmoc bierzesz tam, w niebo-niesiona,
I wciąż rozrzewniasz się nad planetami...
Można, Łaskawa i Błogosławiona,
Módl się za nami...
|