WĘDROWNY SZTUKMISTRZ SZTUKMISTRZ dla Norwida to mistrzowski twórca (łac. Artifex), mistrz formy i techniki artystycznej ale też - a może szczególnie - twórca poszukujący PRAWDY.
"Autor idzie w ciemność, by
wydarł jej światło" i "trzeba być duchem, pokorą i pracą, i siłą, i
nicością trudem nie lada co " (Rzecz o wolności słowa
XI) gdyż "Sztuka jest kościołem pracy. ... Ważniejsze to od wielu filantropicznych formuł". (Z pamiętnika).
Pisał Norwid, nie bez
ironii, że "człowiek jest tak dalece
wolny w osobistości swojej, iż może nawet nie widzieć, gdy patrzy", ale gdy
widzi, kiedy patrzy to "gdziekolwiek człowiek stoi, o wielokroć więcej niebios
ogląda, niżeli ziemi..." (Niebo i ziemia
Vade-mecum)
"Trzeba, abyśmy mieli przed
oczyma ten zarys pierwotnego stanu człowieka, gdy wrócimy raz jeszcze do
pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju, gdzie jest mowa o tym, że Bóg stworzył
człowieka na obraz i podobieństwo swoje i powiedział: 'Czyńcie sobie ziemię
poddaną.' ... Bóg temu człowiekowi, jego człowieczeństwu, dał cały
stworzony świat widzialny i równocześnie mu go zadał." (Jan Paweł II, Pamięć i
tożsamość)
Spróbujmy zatem na ten
"dany i zadany" świat patrzeć oczami Sztukmistrza z Norwidowskim zachwytem:
BOŻE ! -
wiecznych praw Artysto,
Jak u Ciebie rządnie,
Nadzmysłowie-oczywisto,
Serdeczno rozsądnie!
_______
Cyprian Kamil Norwid
WĘDROWNY SZTUKMISTRZ
Wędrowny Sztukmistrz szedł
sobie po świecie
I witał kwiatki, co przy
drogach rosną,
I witał pracą zatrudnione
kmiecie,
Dzieci, co idą w las cieszyć
się wiosną,
Strażniki w bramach miejskie - ludzie różne
Tu, tam siedzące w oknach i
podróżne.
A skoro wyszedł za rodzinną
bramę,
Młody i całym sobą
wyprzedzony,
Napotkał naprzód dwie
niewiasty same,
Uplatające dwie z chabru
korony,
Jakoby wieńce z błękitnych
płomieni
Gwiazd, co wytrysły nad sferę
zieleni,
Ale nie weszły w złotą lub
czerwoną -
A lazurowe są jak niebios
łono.
Więc te dziewice widząc tak skłonione
Nad lazurową robotą oczyma
Lazurowymi - wraz odgadł,
że one
Jeszcze pogoda na swych
skrzydłach trzyma,
I począł mówić z nimi o
pogodzie
I o tym wszystkim, co jest
lazurowe:
O niebie czystym, czczym, o
czystej wodzie,
O płaszczu, którym Matki
Boskiej głowę
Ocienia sztukmistrz, o
niebieskim oku
Bez-łzawym jeszcze, o niebie,
lecz niebie,
Na którym nie ma żadnego
obłoku,
O myśli, myśli nie znającej
siebie.
Kiedy rozmowa tak się
rozpływała,
Jak z niebieskiego szkła
dzban gdzieś w jeziorze
Czystym, o bardzo ciepłej
roku porze,
Skoro upada modry cień na
ciała:
Jedna z dwóch kobiet zmilkła,
mniej rozmowna,
Więc druga słowem jej zaległa
pole,
A część obojga była już
nierówna
I rozwinięcie się we wspólnym
kole,
I rozmowniejsza się
rozpromieniła
Blaskiem pełnego słowa, jak
kometa,
Tak że on czysty lazur w tło zmieniła,
Choć najmilejsza była to
kobieta,
Choć obie były siostry
nierozdzielne...
I weszła żółtość, acz żółtość promieni,
Co przecie czyste są i
nieśmiertelne.
Wszelako żółtość bezwiednej
zazdrości,
I przebłysł nowy kolor zieloności,
Który z lazuru i złota
powstawa,
A jest pocieszny jak
wiośniana trawa.
I tak się tęcza tkała - a te panie
I ów wędrowny Sztukmistrz nie
wiedzieli,
Że się nad nimi stawa
malowanie,
Gdy rozmawiali oto i
siedzieli ...
Tylko - milcząca
wciąż wiła koronę
W lazur ów oczy mając
obrócone,
A rozmowniejsza pracę
przerywała,
Mówiąc (co wszystko tak jest
naturalne),
Aż skoro myśl jej już
wybłysła cała
I rozjaśniło się tło idealne,
Chciała coś za się wziąść, i
z miejsca wstała,
I mak czerwony, rosnący na boku,
Uszczknęła potem - siostrę
widząc lubą,
Jak cichy błękit za blaskiem
obłoku,
Wciąż zatrudnioną lazurową
próbą
I wciąż milczącą... zwróciła
się się do niej,
Czerwony mak jej wplatając u
skroni
I pocałunek na czoło schylone
Kładąc, jak drugie kwiecie rozwinione...
Ten ruch, czerwona maku błyskawica
Poniesionego do skroni, te
kwiaty
Chabru, te k'sobie pochylone
lica
Zniepokoiły chwilowo bławaty,
I stał się wonny powiew fijołkowy,
Który z purpury a niebios
powstawa,
I powróciły na swe miejsce
głowy,
Błękitniał chaber, zieleniała
trawa
I mak czerwieniał, on period rozmowy!
I przeszło jedno życia malowanie
W światłości otchłań, gdzieś na chór
kościoła
Wiecznego - i tam
przylegnie na ścianie
Albo odleci na powrót do sioła,
Gdy się z rozmowy tej co więcej
stanie,
Albo się więcej-zupełnym przesłoni,
Wydoskonali, wzmocni i wykona,
Albo się w jakie przedwstępne uroni,
Albo na powrót, jak zerwana strona,
Odpryśnie w sferę ziemi zniepokoi
Sumienie jakimś dawnym
przypomnieniem
I
ciężyć będzie, aż się nie dostroi
W tęczę: a ciężkość ta - życia cierpieniem!...
Te rzeczy widząc, Sztukmistrz myślił sobie
O kolorycie modlitw, co wciąż Lecą
W światłości przestrzeń, i nieraz, na grobie
Zacnym, powietrzem jakimś dziwnym świecą,
Tak że, w sklepienia wchodząc, stąpasz ciszej,
Jakobyś myślił, że posąg usłyszy...
I poszedł sobie dalej przez
ulicę,
Którą sędziwe ocieniały
drzewa:
Środkiem woźnica wymija
woźnicę
Albo pędzący wołu chłopiec
śpiewa,
Albo przesunie cwałem
jeździec skory -
Stronami piesi idą pod lipami
-
Wieczór - w powietrzu
brzęczą mdłe komary
I osiadają między gałęziami.
Przy drodze żebrak siedział
na kamieniu,
Z pokrzywionymi nogami - podobny
Do drzewa, które zwichnięto w
korzeniu,
Tak że spaczyło się w wyród
osobny,
A człowiek drzewa tego szuka
w lesie
I robi z niego koło, które
niesie.
Więc żebrakowi mówił, jako
ludzie,
Co tu i owdzie przebiegają
skoro,
Ci w zysku, owi dla rozrywki
w nudzie,
Chcąc nie chcąc czynią dlań i
udział biorą:
Pierwsi to skarbiąc, z czego
grosz się dawa,
Drudzy, że radość kończąc się
ustawa,
A wracający z przechadzki
wesołej,
Kiedy mu lekka stopa się
ocięży,
Wspomni - że oto kulawy
i goły
Tam westchnie, tutaj - westchnienie
spienięży...
Więc żebrak, słysząc to,
złagodniał w duchu
I rozweselił się ku twarzom
ludzi,
I widać było w spojrzeniu a
ruchu,
Że znosi, nie zaś gwałtem
litość budzi,
Co już przechodnie widząc,
więcej tkliwi
Albo myślący głębiej o
naturze,
Albo subtelniej na świecie
szczęśliwi,
Nie ominęli kaleki przy
murze:
I wielu do dom weselszych
wróciło,
Myśląc, że chodzić i zdrowo,
i miło;
I żebrak zawlókł się do domu
krzywy,
Dziękując Bogu za wieczór szczęśliwy!
Te rzeczy widząc, Sztukmistrz myślił sobie
O starożytnej rzeźbie idealnej,
Która człowieka stawia duch na grobie,
S-kompletowany śmiercią i
realny -
Spokojny - biały - cichy - w kształcie
onym,
Który za życia był mu
zakreślonym,
Kiedy najwyżej stanął prawdą
bytu
I już poczynał się mieć do
przekwitu.
Więc o posągu myślił wszech-człowieka
I poznał, że ten śmierć musi mieć w sobie,
I odgadł, czym jest przydrożny kaleka,
I ci, co uczą się leczyć naturę,
Te rany gojąc, spotykając wtóre,
Aż litość będzie wiadomości równą
I wszyscy pojrzą na rzecz jedną - główną.
I weszedł Sztukmistrz do
miasta - na poły
Przedzielonego ulicą szeroką,
Gdzie najpiękniejsze gmachy i
kościoły,
Gdzie obrócone na się miasta
oko
Czuwa i czyni z mnogości
kryształów
Zwierciadło dziennych swoich
ideałów.
Tej części niskie
przedmieścia są cieniem,
Gdzie coraz rzadziej miasto
oświecone,
Mniej silnie kamień złączony
z kamieniem,
Aż wreszcie głazy tylko
rozrzucone
I ciemność głuchych za
miastem cmentarzy:
Pustka - a jeśli przejść się kto pożąda,
To składa ręce na oczach i twarzy,
Jak gdyby mówił: "Tu się w siebie wgląda..."
I widział gmachy królów - i trofea,
Które powoli mienią je w
muzea -
Więzienia mściwe jakiejś
inkwizycji
Poprzemieniane na biura
policji,
Na rękodzielnie albo na
fabryki,
Ważne - na polu nawet
polityki...
I widział place, a w koło
arkady
Ludne - i różne
dokoła siedzenia -
I źródło w sztuczne zmienione
kaskady,
Tak że napoju nie płacisz i
cienia,
Jakobyś w Bożym spoczywał
salonie,
Patrząc na twarze mężów
wielkich, którzy
Pogodnie stoją po przebytej
burzy.
Więc myślił
Sztukmistrz o architekturze
Tu się rękopis urywa...
__________
i wprawdzie można, wybierając tematy z innych utworów
Norwida, wędrować dalej ze Sztukmistrzem, ale można też zatrzymać się w tym
miejscu i... podjąć wyzwanie Artysty.
Jego głębokie przekonanie, że "sztuka
jest kościołem pracy" i powinna odbiorcę skłaniać do aktywności. Jego
przypominanie, że Pan Bóg zaprosił nas do współpracy; "Czyńcie sobie ziemię
poddaną"(Rdz
1,28).
Bo piękno na to jest by do
pracy zachwycało
Praca by się
zmartwychwstało... ...z taką to myślą-przewodniczką Z pobojowiska na pobojowisko
Coraz to lżejszym ludzkość
suwa krokiem,
Od-póki w i d n o
- znaczy także b l i s k o,
Od-póki prędszym jest, kto z
czulszym okiem,
Od-póki z człeka się wywalcza
człowiek,
Z przestrzeni noga, a
widzenie z powiek.
...widzenie...ale
jakie?...
-
ARTYSTY OKIEM - podpowiada
Norwid
...Bóg widzi wszystko - -
"Jakże to być może,
By tyle brzydot zniosło oko
Boże?..."
-
Chcesz poznać, jak to? w
drobnym przybliżeniu,
Spojrzyj artysty okiem na
ruinę,
Na pajęczyny przy słońca
promieniu,
Na mierzw na polach, na
garncarską glinę - -
-
Wszystko nam dał ON,
nawet ślad, jak widzi Sam,...
Tak patrząc, odnajdując ŚLAD jak widzi ON, człowiek, który doczesny
jest co chwila, a wieczny zawsze, może z zachwytem zawołać
Boże! - wiecznych praw
Artysto,
Jak u Ciebie rządnie,
Nadzmysłowie-oczywisto,
Serdeczno-rozsądnie!
Czyńcie sobie ziemię poddaną
(Rdz 1,28) WĘDROWNI SZTUKMISTRZE
... sztuka jest mniej lub
więcej dojrzałym widzeniem, w miarę jak sztukmistrz jest mniej lub
więcej dojrzałym Chrześcijaninem.
A jak to będą wiedzieć nie
dla zabawki, jak dziś, ale dla prawdy, to tak stanie sztuka przy progu
Kościoła, obrzucając mury i kupolę jego bluszczem lekkim.
A jak sztuka tak stanie, to
tak stanie wszelka praca, a jak wszelka praca tak stanie, to wszelki trud i
ucisk rozraduje się z Boga mojego Jedynego...
i b ę d z i e w o l n o ś ć ! (z listu do Michaliny
Dziekońskiej, 1852)
| Strona Powitalna | Szukaj | Odnośniki | Norwid Chrzescijanin
|