OSTATNIA Z BAJEK
1
Powiew Swobodny,
który był i jest wszędzie, gdzie się
działo i dzieje życie, tak mówi do zatrzymanej myśli:
"Nie wierzcie lub nie
dowierzajcie, gdy was nauczają, że bajka jest literacką formą przemyślnie ku temu
wystosowaną, ażeby prawdy drażliwe, osłoniwszy dowcipnym postaciowaniem,
gładziej przemycać.
Takowa przemysłowa robota
zaczęła się stosunkowo późno*, a takie literackie bajkopisarstwo
dopiero aż po przejściu całej jednej epoki, bo dopiero w okresie
aleksandryjskim, pojawia się. Człowiek tego sobie sam nie przez się nie
wyrafinował, że zwierzęta i twory inne mówią, rozmawiają, że język ten myśli
powzajemniał, że on istotnie jawił się i używał. Owszem, właśnie iż tak było w
rzeczywistości; więc skoro okres tego z naturą obcowania zawarł się i oddalił,
powstała wtedy bajka, tak jako po częściowych rapsodiach,
sporadycznie tam i sam zaśpiewnych, o-caliła się pełna Epopeja.
Do
rozmówienia się potrzeba czego? - potrzeba spół-położenia, języka
i uczucia prawdy.
Spół-położenie
człowieka ze zwierzętami i tworami innymi, lubo na rozmaite oddalenia,
jednakowoż istniało zawsze i może dziś istnieje. Języki zaś, jakkolwiek się tak
bardzo roz-daliły, iż człowiek rozsądny (sic!) odmawia własności mówienia zwierzętom i
tworom innym, jednakowoż ten ich język, mimo zupełnego zaniechania swojego,
istnieje, i podobno że więcej nieco niż niektóry ostatecznie zacofany dialekt
języka Papu*.
Co się tycze zaś uczucia-prawdy,
zdaje się mnie, iż to nie troszkę, lecz że bardzo
zapomina się o tej
właściwości Prawdy, iż wszelki żyjątek uczucie jej posiada, jakkolwiek w
stopniu odmiennym. Poprobuj udawać zagniewanie, zamierzając się na psa żartem,
a zobaczysz, jak on to rozeznawać i podejrzewać będzie. Gdy tymczasem potrąć go
najlżej, lecz serio, zobaczysz, jak on to
przyjmie? Psa się zaś tu cytuje nie jak wyjątek, lecz dlatego, iż przezeń
najczytelniej dawa się okazać wniosek nasz. Atoli i najdrobniejszy robaczek
inaczej przyjmuje potrącenie kołysaną przez wiatr gałązką, inaczej zaś
podniesioną nań z woli człowieka. Nie odmienniej zielony polny pajączek: gdy ma
na przeciwne sobie brzegi strumienia nicią przekroczyć nadwodną, przyjmuje,
jako oczekiwane, potrącenie wiatru, które go za jego myślą niesie, lecz tenże
cofnąłby się przed takimże samym wywartym przez człowieka wolę i podmuch.
Uczucie prawdy w roślinach mniej jest jasne. Czułek prawie tak samo przyima nieumyślne jak
umyślne potrącenie.
Skoro
więc było i jest spół-położenie istot, skoro był i jest język*
(patrz w odsyłaczu), skoro było i jest Prawdy-uczucie, istnieją
zatem główne trzy warunki rozmawiania i porozumiewania się. Toteż zwierzęta i
człowiek rozmawiały, jak rzekło się.
Ogromny
słoń do dziś jedynie na tym warunku służy, i nie ma dlań wędzidła żelaznego,
albowiem mogłoby za słabym okazać się: trzeba więc czegość silniejszego, to
jest stosownego używania sylab śpiewnych i porozumienia się."
*
- - tak
do zatrzymanej myśli mówił Powiew-Swobodny, który, że był i jest wszędzie,
gdzie się działo i dzieje życie, znać może rzeczy.
I dodał on...
*
"Ale odkąd i jak
nastąpiło te rozdzielenie pomiędzy zwierzętami a człowiekiem, które dziś dwa
osobne stawi obozy?...
Jużci
że odtąd, odkąd człowiek samego siebie tylko w stworzeniu poszukiwał, nic poza
ten widok nie ważąc sobie.
Arabski
koń innego nie zna wcale zbliżenia się człowieka, tylko odwiedziny
- tam zawsze przyszedł koń do kogoś, i oni rozumieją się - owszem, on podziela
nawet interes wzajemnej uprzejmości, bo koń arabski, gdy jest podochoconym,
chce dla przyjemności swojej, ażebyś mu koło
uszów strzelił parę razy z pistoletu, a co przecież nie jest zwierzęcej jakiej
potrzeby wynikiem... Natomiast, skoro przed kupującego konia do zwożenia
kamieni lub beczek przyprowadzą zwierzę i okaźnie postawią, on zaś za pierwszym
rzutem oka wyczytuje sobie siłę machiny, to szerokość piersi, to nóg moc
obliczając, i dopiero po zrewidowaniu materiału widzi nareszcie zwierzę, a może
nigdy stworzenie!... - jużci że rozdalenie pomiędzy tym człowiekiem a
zwierzęciem onym tak jest zupełne, jak
zbliżenie kogo innego z koniem arabskim wyżej nadmienionym.
Tym to zachowaniem się i tą drogą nastąpiło
rozdalenie człowieka i stworzeń.
Zwierzę
odtąd nie szło drogami swymi, jak
swobodniejszy ptak, mający swoje szlaki i od-loty interesom jego właściwe, ale
zwierzę odtąd uciekało, i szlaki przezeń
przebiegane są szlakami ucieczki. I oto jeden z trzech warunków porozumiewania
się, to jest spół-położenie istot, przestało
istnieć; za nim począł się oddalać język zwierząt od glossolalijnych z ludzkim
zbliżeń.
Dopiero zaś kiedy taki okres zamykał się i
zamykając oddalał, starano się z jednej strony przynajmniej dogmatycznie ciąg
onegoż utrzymać, tam i owdzie wydzielając gaje święte
dla uderzenia siekiery niedostępne - utrzymując zwierzęta i
ptaki czczone w dworcach świątyń - podobnież i drzewa.*
Z
drugiej zaś strony na tradycji minionego dramatycznego stosunku poczęła się
dopiero urabiać bajka.
Kierunki te dwa, lubo z tejże samej wyszłe
przyczyny, musiały się względem siebie jątrzącymi znamienować. Bajka
albowiem upowszechniała jawnie, co inni uwyłączniali i
zawierali tajemnicą. Wprost przeciwne parcie gdy do starć dochodziło, w takowym
ginie Bajko-twórca, pół-mityczny
Ajzop. A ginie on właśnie tą śmiercią, którą zwykł był rabiać sobie satysfakcję
tłum podniecony, bo zepchnięcie ze skały w przepaść było wyrzuceniem kogo za
społeczeństwo i Tarpejska Skała nie jest
bynajmniej żadnym rzymskim wyjątkowym prawem.
<<,Kmieć, przewożąc bóstwo, utwierdził je na
grzbiecie osła (mówi Ajzop); temu gdy kadzą i kłaniają się, osieł s-pyszniał i
wierzgać począł. Alić obitym on zostaje przez kmiecia, aby wyjaśnionym okazało
się stanowisko Bóstwa, człowieka i zwierzęcia.>>
Taka
to bajka jużci że za dni, kiedy około tych zadań i wątpliwości namiejętniły się
umysły, nie zapewniała jej autorowi pogodnego wczasu i była zjadliwszą rzeczą,
niż to sobie wyobrażać dziś zwykliśmy! Ona wszelako, i może nie inna,
najwyraźniej dzieło i działalność Ajzopa okazuje."
*
- - do zatrzymanej myśli podobno, że jeszcze
miał co mówić Swobodny Powiew... lecz nadlatywał właśnie Anioł, a ten
bystrzejszym jest, i oto Powiew Swobodny pośpieszył iść za grą skrzydeł
anielskich.
*
2
A Anioł leciał ponad siołem, które z obfitej
zieloności drzew różnych przeświecało wesołymi oknami domostw. Godzina była
południowa - na niedożętych łanach, tam i sam, w cieniu niebieskim snopów
spoczywali żeńce - ruchu żadnego nie było, nawet idący drogą żebrak wstrzymał
się i na uboczy przyległ. Na całym obszarze widnokręgu niebios jeden tylko
maleńki obłok, biały zawisł...
Kiedy się podnosił Anioł kręgiem... kręgiem...
brzmiała odeń pieśń naokoło:
*
"Wy! pokwapcie się, lekkie, składne, jasne motyle,
i wy, muszki drobne, złote jak iskry. Wy, ptaszki wesołe, i wy, zwinne polne i
leśne zwierzątka... Wszystek ten drobny świat, który jakoby zabawkami dla kogoś
doskonalszego jest nastręczonym, niech się on kwapi dziś, gdyż oto dni temu
nieco najpiękniejsze ze stworzeń, człowiek przyszedł na świat!
On Chrzest przyjmie dziś - a teraz śpi, w białe
pieluszki owinięty i pogrążony w półcieniu safirowym jedwabnych kotar - bardzo
piękny - nie udawający nic, szczery i zewsząd wdzięczny. Tam w oknie tym,
rozigranymi jak bluszcz białymi różami oplecionym, nowo narodzony mieszka...
A kto by powątpiewał, że najpiękniejszym ze
stworzeń jest człek-niemowlę, ten niechaj je ogląda w domu Ojca naszego - w
kościele... Cóż wdzięczniejszego jest, w każdym ruchu i w oglądaniu się na wsze
strony szukając Wszędy-obecnego, jako jest niemowlę czyniące nabożeństwo swej
niewinności?... One nie idzie za tłumem ani do świecących blasków kapłańskiego
ubrania wyciąga rączek - ani do zapalonych świec - bynajmniej. Pełni swoją
modlitwę, jaka mu jest tchnięta, i zaiste że pogłaskanym bywa niewidzialną Boga
prawicą.
Dlatego to ja wam podaję
z uweseleniem, że jeden więcej błogosławiony, jeden więcej piękny narodził
się..."
*
Tak gdy swoją pieśń skończył Anioł, nastąpiła na
bardzo mało chwila głębokiego uciszenia, po czym jak jednej struny złotej
wygłos zabrzmiały słowa drobnych złotych muszek i owadków tęczowych, i motyli w
pyły świetne owianych.
"Piękny
- piękny - piękny! Jest człowiek-dziecię, i niebawem podziwiać go będziemy
hasającego po łąkach - rumianego jak zorza - po pas w kwiatach, z rozwianymi
złotymi włosy. Gdzie on ręką skinie, w której nieść będzie zdradną mgłę gazy,
podchwyci motyle zbyt ufnie ssące kwiaty, podchwyci muszki złote,
szklannoskrzydłe i tęczowe owadki... A potem, z uśmiechem powodzenia,
poprzewierca im szpilkami karki i tak cały kapelusz i pudełka swoje przebitymi
i przybitymi ustroi. One okręcać się będą na kruszcowych palach i wspinać na
wyprężone nogi z jękiem, którego nie dosłyszy tłuste ucho człowieka, gdy on
wtedy po łowach, rzuciwszy się, jak był, na posłanie, głęboko będzie spał, w
pięknym odniechceniu tym nadobniejszy...
I przyjdzie matka, pojrzy, zachwyci się - miękkim
palcem odgarnie jemu włosy z powiek - chustką wonną obetrze mu czoło. Profesor
przebudzonego wychwalać będzie, iż wdzięcznych tyle trudów poniósł - - ale on
się nic z tego, ani się nikt z tego nic nie nauczy!... Tylko człowiek-pacholę
rozpocznie próbować przyszłego rzemiosła swego, to jest, ażeby wszystko
podstępem ująć, zamordować, obedrzeć i dla samego siebie z-użytecznić!"
"To jedno, od rana do nocy, co dzień, względem
całego stworzenia poczynał on przez wszystkie wieki!..."-
tak do-brzmiało echo słowom maleńkich muszek, tęczowych robaczków i motyli.
"Atoli
on jest piękny i piękna matka jego, i siostra starsza... szczebiotać poczną
ptaszki wiewne, miłe i swobodne - lecz chrońcie skrzydeł waszych, w których
może błyszczeć parę piór - bo pojmają was podstępnym opętaniem sieci i odrąbią
skrzydełka wasze, ażeby w szkielecie wyschłym uczepić je dodatnio na
kapeluszach i na włosach. Kobiety od nas wszystkich ptaszków są piękniejszymi,
lecz nie nauczono je rozwijać piękności ich własnej, tylko
odzierać cudzą i brać na siebie!... Strzeżcie się więc..."
Upomnienie
takie o baczność na człowieka czyny słysząc na drzewie, wiewiórka, cała w
złotym słońca promieniu złota, ześliznęła się nieco niżej i pokornie swą
rozpoczęła prozę:
"Powiadają,
że umiałybyśmy bawić i rozweselać ludzi, będąc jakoby wcieloną gajów
krotochwilą i igraszką, bo nikt tak drzew nie łączy z drzewy, jak skok jeden
nasz zwykły, niewysilony... lecz człowiek uprzejmiej patrzy na zwinność i
igraszkę, niźli ocenia pracę i trud. Wystrzegajcie się jego, jakkolwiek jest
piękny i wyniosły!... Gdy my albowiem pracą znojną uzbieramy sobie na zimę
jadła i we wypróchniałym drzewie orzech zebrawszy do orzecha, otulimy je mchem
najstaranniej - zaraz bystry i piękny przewie się o tym, zabierze wszystko, on,
któremu to igraszką jadła i ani mu jest koniecznym takie jedzenie... i jeszcze
z bratem swoim własnym pokłóci się albo się i pobije o orzech jeden, i dwóch
więcej swojej siostrze nie da!... Ale on wprawiać się musi sercem w rzemiosło
zdziercy, okrutnika i syna okrutników po wszystkie czasy."
"Jadło
stracić wszystkie na zimę jest wielką rzeczą... - tęskno i słodko dośpiewa
ukryty w cieniu mały ptaszek - lecz nam przemyślny człek, bywało, igłą wykala
oczy, ażebyśmy, w ciemnościach będąc pogrążone, śpiewały bujniej..."
"Widziałam
go przez matkę kąpanego i wiem, jak jest urodziwym - zadzwoni ze szklannych fal
strumienna jasna rybka. - Czoło ma zawsze podniesione, tak że ogromny nasz
wieloryb przy liniach czoła tego dziecka jest poziomym i płaskim. Zaiste, mądry
przeto, bo on z przezroczystego włosa nici uda nić wody bieżącej i nastroi hak
żelazny, i robaczka albo robaczka pozór utwierdzi na haku, aby mimo idąca
głodna rybka, połykając podstępną śmierć, ginęła."
Wtedy
nad strumienia brzegiem przeżuwający złotą trawę śliczny ciołek, podobny do
Apisa poszukiwanego, gładki i połyskliwy, zawoła:
"Zawsze
ofiarny stryj wół, który pracuje na ludzi, upomina, że nawet skoro wyciągnie do
ciebie człowiek białą swoją rękę, ażeby cię pogłaskał, nie dowierzaj! Bo on
uczy się szukać palcami swymi, ile mięsa narosło, ile tłustości? On rozwiesi w
jatkach białe i tuczne trupy i bawić się będzie wyrzezywaniem we wzory skóry i
mięsa, i umai je liśćmi zielonymi. Tamtędy potem pędzić będzie na rzeź
sprzedane i z obłędem patrzące bydło. Albowiem jego całą rzeczą jest i było, po
wszystkie czasy, od rana do nocy tym się zaprzątać jednym, ażeby wszystko
podstępem ująć, zamordować, złupić, i zjeść, i zjeść...
i co tylko można, odarłszy, na siebie wdziać, a wszystko sobie przysądzić. Syn,
wnuk i prawnuk katów nic innego nie poczuł względem stworzenia!*
On to
sędziwego wołu, gdy już dlań dość żwawo w polu płużyć nie może, utuczy umyślnie
i zabije - skórę użyć pośpieszy na uchronienie obuwiem stopy swojej od szwanku
- mięso zje - kości porżnie dla urobienia z onych fraszek do gry zabawnej po
uczcie - a z rogu jednego pić będzie złoty miód i w drugi róg zatrąbi! I
niemożebnym stanie się, ażeby cień śladu pozostał, że tu wół istniał..."
"Nie
inną niesie zagładę rodowi owiec!... - jęknął nareszcie i baranek, biały,
miękki i czysty jak obłok. - Lubo owca sama porzuca i dawa z ochotą wełny swoje
i mleka, lubo dzielić sie lubi wszystkim, co ma! - ale on już od dziecka w
strony podstępu, wyzysku i pożerstwa wystosował twardość serca swojego i do
ostatniej chrząstki policzy wszystko we zwierzęciu. Wytoczy zeń wnętrzności,
wyrobi je i sprzędzie w struny muzyckie, ażeby na nich wygrywać piękne i
głębokie akordy - pono na chwałę Boga!..."
*
Zasmucił się Anioł, ale przemilkł i zatoczył
kręgiem, kręgiem, nad poziomem - i oparłszy skroń na obłoku wstrzymał się...
*
A że mówienie zwierząt bardziej muzyckie jest niż
słowne, przeto z poruszonych wiewów i z rzuconych w powietrze wybrzmień
potęgował się lament pieśni, który wołał jeszcze i szedł daleko, jak fala idzie
morska ku niewidzialnym brzegom...
Aż oto żebrak, co opodal w łachmanach przyległ był
u drogi, porwał się niby ze snu, który mu ciężył jeszcze na powiekach, i
gałganami swymi zatrząsł jak topol sucha w czasie burzy, wołając:
"Atoli
człowiek ów, od wysoko latającego ptaka do ostatniego małego grzybka pod
piaskiem zjadając wszystko i stół sobie obiadny ze świata całego uczyniwszy, nigdy
jednak i jeszcze wszystkich ludzi-braci nie nakarmił!..."
Rzekłszy zaś to, dobywał z torby zesłych odłamów
chleba czarnego i, maczając je w kałuży przydrożnej, probował podjeść.
*
Wtedy Anioł w niebiosach wionął pióry około oczu
swoich, i myśliłbym, że łzę uronił, bo jako przez szyby przezrocze bieży
nierówno kropla rzucona rosą na okno i tęczuje się, tak przez obłok przewiewała
błędnie drobna jasność do perełki podobna... Zasmuconym on był i okrążył raz
jeszcze nad domostwy bielejącymi w zieleni drzew, i poleciał...
Tymczasem jednakże pieśń lamentu raz rzuconymi w powietrze
wybrzmieniami rozlegała się tętniącą, długą falą, pomagana kłonem to trzcin
nadwodnych, to stepowego bujnego kwiecia, szła i szła, różniebrzmienna, różnie
podejmowana, cichnąca, silniejsza, lecz taż sama.
I dobiegła ona do puszcz, gdzie leżał żubr z
monumentalną powagą żujący ziele. Ten indyjski wół, z głową ciężką dużym
wiedzeniem rzeczy dawnych, przerodził się był nieco od dni, w których, spod
Himalaja przyszedłszy z Litwinem, zamieszkał głębokie mateczniki, co dnia
dostępniejsze, atoli pozostał najpoważniejszym z żywych pomnikiem dni
pierwszych Europy.
Jego to brwi i ucha gdy dobiegła fala lamentu przez
drżenie roślin bujnych, począł w te słowa:
"Człowieka
jeszcze do-miarkowanego nie zna stworzenie: energia jego sama się z siebie w
nim raduje i dowcip sam w sobie szaleje z potęgi własnej. Może on jeszcze nie
jadł - może on dopiero pokąsał
wszystko i wyssał? Dlatego to i nie nakarmia swoich
wszystkich!... Jeżeli rozpustuje w pożerstwie i łupieniu zwierząt, to iż onych
także zapomniał albo nie zna wśród opatrznych praw ich ojczyzny. Bydło jego są
to dzieci i wnuki jeńców, drzewa są niedorąbane wióry! Ale on dopędzi kresu tej
chuci, gdy spotka się pierś w pierś z pomnikiem ojczyzny opatrznej tworów na
tej ziemi - gdy się spotka z Lasem-Dziewicą!
On, dziecię potrzeb, nędzy i szleństwa, nagie,
bezchronne, głodne - syn zakopciałych i zatęchłych miast, jałowej lub
wycieńczonej gleby i karłowatych drzew...
On, przepisujący tą
właśnie nędzą swoją prawa bytom!...
I jakże nie ma być lamentu stworzeń?..."
A to gdy tchnął żubr Powiewowi, co szedł falą w
puszczę przez drżenia roślin, zachodziło już dobrze słońce - i zaszło, i była
noc.
3.
- - Kręgiem, kręgiem gdy poleciał był Anioł, mknęły
potem równo i prosto skrzydła jego jak długi promień. Przy księżyca i przy
wielkich gwiazd blasku przeleciał on szerokie i spokojne jak niebo morze.
Jutrznia bieleć kiedy niekiedy poczynała śród szafirowego mroku i wyjaśniały
się opodal długie skaliste brzegi, gdy Anioł jeszcze zdawał się podwoić lotu
pęd, tak że jeślibyśmy się na anielski sposób wyrażali, musiał on mieć "pilny-bez-interes".
Lecz skoro opalowe dopiero, ale już szerokie
obłyski zorzy wyświeciły krajobraz, dawały się widzieć i rozeznawać podnóża
Libanu w ojczyźnie tajemniczych rzeczy Bożych.
Było cicho w naturze, i tym ciszej, że na sposób i
nastrój moralnego w duszy uciszenia...
*
Kaplica była, sama z pustelni się robiąca, a ta z groty w
skale wyciosanej mocą natury, sztuki i codziennego użytku. Przed ołtarzem
zajęty był rozpoczętym nabożeństwem pustelnik jeden, gdy drugi służył mu w
obrzędzie. Zresztą - ława prosta i księga na niej zamknięta i nic więcej.
Anioł
z-stąpił na próg stojącej otworem kaplicy, bo drzwi nie było wcale, i
wkłoniwszy się w ciąg modlitwy, widać było, że dopiero odpoczywał. Radowały się
wyraźnie oczy jego widokiem aby dwóch ludzi, na których żywocie, mieniu i
obyczaju nie było żadnej skazy naznaczonej gwałtem lub krzywdą jakąkolwiek
bliźniego, ludzkości i stworzenia!... To ku temu więc leciał tak skoro z tak
daleka... To ku temu więc taką trzeba było zadawać sobie podróż oddaloną i
poszukiwanie przedsiębrać tak usilne!
Kapłan się obrócił od ołtarza i rzekł: "Orate, fratres..."
Nikogo prócz Anioła tam nie było, tylko
dwa lwy przeszły powoli mimo progu i otarłszy się biodrami o kamienne odrzwia
przy wnijściu, tymże samym powolnym krokiem oddaliły się w stronę cedrów
czerniejących ponad parowami.
Tymczasem szło dalej nabożeństwo z
bezwzględną starannością i ze spokojem, a gdy już ku końcowi tak odprawianej
Mszy się miało, poniósł Anioł rękę ku księdze i, wedle chaldejskiego obyczaju,
skrzydłem na traf otworzywszy karty, zatrzymały się pióra jego i
położyły śród tych wierszy:
"I postawię z nimi
przymierze dnia onego: ze zwierzem polnym i z ptastwem powietrznym, i z płazem
ziemskim, a łuk i miecz, i wojnę wygładzę z ziemie i dam im spać bezpiecznie" (Ozée, II 18)
Odsyłacze
* Najstarszym w tej mierze
pomnikiem jest przypowieść (nie bajka) arcydzielnie piękna, wydumana
śród drzew na górze Garizim przez Jothama (przechowana nam w Księgach Sędziów,
IX 8), a która opiewa, iż drzewa poszukujące sobie monarchy, spotykając odmowę
u drzew owocowych, kończą na wyborze cierniu jałowego.
Podobną
tejże przypowieścią jest owa o żołądku i członkach ciała odeń zależących, którą
senat rzymski posyła zbuntowanej i cofniętej plebie za Rzym, na Monte-Sacro.
Jedna wszakże i druga są
raczej wyilustrowaniem postaciowym uprzystępniającym ludowi treść oderwaną, i
są przeto sposobem wyrażenia się. Należałoby one właściwiej policzać do
dwu-stopniowych mówień sybilijskich, z których potem powstaje dystych - z
którego, potem i potem, przy zdegradowaniu tradycji, przy zatraceniu pojęć o
obrzędowym-tańcu i przy trywialności humoru, powstaje używany do dziś
krakowiak: rytm dwustopniowej natury, wierszem jednym określający, jaki udział
bierze stworzenie w wyrobie myśli, drugim, jaką jest myśl sama.
Mówienia
dwu-stopniowe sybilijskie i powiedzenia auguralne nie z innego bywają źródła.
Kiedy się wyroczniło np.:
Kruków czaty tam i sam przelatują
nad równym polem,
Wiele trupa polegnie, nim
przyjdzie sojusz... itp.
- porozumiewało się
pierwej z naturą lotu kruków. Myślę, że nie ma co nadmieniać, iż dla nas, dziś,
często być może związek dwóch części dystychu jakiego niejasnym, zwłaszcza, że
i spółcześni wyroczniom musieli się nieraz do uczytelniających je kapłanów lub
mędrców stopnia wyższego i bliżej w-tajemniczonego odnosić.
* Z pozostałości (jakie po zamkniętych epokach zawsze
bytują dla utrzymania ciągu rzeczy) - z pozostałości, mówię, wnosząc, widzi
się, że język-zwierząt jest mono-sylabowy, muzykalny i eksklamacyjny. Do
wyższej i szerszej gramatycznej formacji nie dochodząc, dawa on sylabę i jej
potęgowanie, np. ham! ham-ham!-gda! gda-gda! - itp. Podobno jednak w
improwizacjach słowika dają się dostrzegać i formacje uczeńsze. Natomiast
muzykalność obejma całą gramatyczną stronę i rozwój jej. Kura, ostrzegając o
niebezpieczeństwie, używa nastroju i tonu nie tylko dla samych oddalonych
kurcząt zrozumiałego; podobnież innym wygłosem zwiastuje ona pomyślne karmu
znalezienie. To, że my niekoniecznie jesteśmy w stanie przepisać monosylabijne
mówienia jakiego zwierzęcia lub ptaka, nic wcale przeciw istnieniu języka onych
nie dowodzi, bo my podobnież i z wielu języków wyspiarskich nie możemy
abecadłem naszym przepisać wybrzmień, dla określenia których zbywa nam liter.
Ze
swojej strony język ludzki w epoce pierwszej nie znajdował się na tej stopie
formalnego z-kościelenia, na jakiej go dziś się ogląda. Nie, ażeby on od
jakowego pisku albo krzyku stopniowo rósł (co jest grubiańskim-barbarzyństwem,
żadnego troszkę obuczonego umysłu niegodnym), ale że to język ludzki występował
wtedy pogłównie w swojej doskonałości lirycznej i glosolalijnej.
* Zoo-latria żadnego uczucia w
człowieku względem zwierząt nie rozwinęła i nie rozszerzyła. Ubóstwienie tego
lub owego tworu nie stanowiło o całości i naturze stosunku stworzeń. Człowiek i
tam siebie poszukiwał. Bażant-złocisty chiński jest podobnym do młodego
Chińczyka ubranego w przepych jedwabiu i złota; Ibis-religiosa - do starego
kapłana egipskiego; nawet konsekracyjny rzymski-orzeł podobny jest profilem,
zwrotem głowy i spojrzeniem do wszystkich głów konsularnych rzymskich.
* Dusza Egipcjanina, przed sądem
bogów spowiadając się, mówi: "Nie odrywałem ssącego zwierzęcia od matki - nie
płoszyłem gazeli z legowiska" (W Księdze Umarłych)
My
wszelako, pod czasy obecne, nawet i względem pogardliwie nazywanej "świni!"
moglibyśmy mieć historyczne względy. Ludożerstwo albowiem
(antropofagia), jakkolwiek powstałe z zaciekłości wojennej, gdy jednakże weszło
potem w interes strawy, radykalnie dopiero bywa usuniętym przez wprowadzenie
hodownictwa świń w te zakąty, gdzie - różnorodnego i dość posilnego jadła że
często zbywa - dłużej się potworna tradycja praktykuje. I świnia przeto
wielkiej cywilizacyjnej sprawie usługiwała!
| Strona Powitalna | Szukaj | Odnośniki | Norwid Chrzescijanin
|